Upał i brak dostępu do wody mogą zagrażać życiu osób w kryzysie bezdomności (wywiad)
W związku z panującymi upałami Monika Kielanowicz, ekspertka w dziedzinie resocjalizacji i pracy socjalnej, kierująca Wydziałem Wspierania Osób w Kryzysie Bezdomności Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi, od kilku dni apeluje w mediach społecznościowych o zainteresowanie losem ludzi żyjących na ulicy.
PAP: O osobach w kryzysie bezdomności najczęściej przypominamy sobie zimą, bo przyjmujemy, że w naszym klimacie latem nic im nie grozi.
Monika Kielanowicz: Zimą osoba żyjąca na ulicy może umrzeć z powodu wychłodzenia, ale teraz, gdy temperatura sięga 30 stopni, taki człowiek nie ma gdzie schronić się przed upałem, nie ma skąd wziąć wody, więc udar cieplny i odwodnienie stanowią dla niego poważne zagrożenie. To ktoś, kto nie kupi sobie w sklepie wody, bo go na to nie stać, a jest coraz mniej publicznych miejsc czerpania wody, toalety miejskie są płatne, świetlica dla bezdomnych nie działa w sezonie letnim. Utarło się, że osoby w kryzysie bezdomności wiosną i latem nie mają szczególnych potrzeb, np. kiedy prosimy o nakrycia głowy dla bezdomnych, dostajemy ciepłe czapki zimowe, nigdy letnie z daszkiem.
PAP: Osoby w kryzysie bezdomności to zarówno mieszkańcy schronisk, domów samotnej matki itp. placówek, jak i ludzie żyjący dosłownie na ulicy. Jest takie przekonanie, że ci z drugiej grupy po prostu wybrali taki styl życia, bo nie chcą dostosować się do norm społecznych, m.in. wyjść z uzależnień. Dlaczego więc mamy przejmować się ich losem i pomagać?
M.K.: Tak, to najczęstszy stereotyp. Prawda jest taka, że bardzo dużo osób nie idzie do schroniska czy noclegowni nie dlatego, że tak chcą i wolą luźne życie bez zobowiązań. Często ktoś nie ma w sobie gotowości do zmian, bo do wszystkiego trzeba dojrzeć. Ludzie funkcjonujący "normalnie" też muszą mieć wewnętrzną gotowość, by zmienić mieszkanie, styl życia. A ludzie w kryzysie bezdomności nawet nie wierzą w to, że cokolwiek kiedykolwiek zmieni się w ich życiu.
Rzeczywiście najczęściej są osobami uzależnionymi. Ale takimi, które w odpowiednim momencie nie otrzymały właściwej pomocy i nadal jej nie mogą uzyskać. Mamy teraz panią, która od dwóch tygodni czeka na przyjęcie na terapię. Podtrzymanie jej w trzeźwości to dla nas ogromna praca - dzień w dzień. Ta kobieta ma 42 lata i w dorosłym życiu nie miała ani jednego trzeźwego dnia, bo pije alkohol od wieku 8 lat. I nie jest to czysta wódka kupiona w sklepie, tylko denaturat itp. "wynalazki".
Są osoby, które nie chcą mieszkać w schronisku, bo nigdy nie żyły według schematu: pobudka o godz. 6, o godz. 22 ktoś gasi światło, jest dyżur, sprzątanie, posiłki o wyznaczonych godzinach. My dopiero musimy je do tego przygotować. W kryzysie bezdomności bywają ludzie kompletnie nieporadni życiowo, przekonani, że w ogóle nie zasługują na pomoc. Chorzy, niezdolni do samodzielnego utrzymania się; także chorzy na schizofrenię paranoidalną, dla których poddanie się zasadom i normom jest ogromnie trudne.
PAP: Na czym polega profesjonalna praca z osobami w kryzysie bezdomności?
M.K.: Nasz zespół składa się z profesjonalistów, ale takich, którzy mają emocje i widzą drugiego człowieka; nie klienta czy petenta. W grupie, która pracuje w terenie, mamy psychologa, psychotraumatologa, pedagoga, pracownika socjalnego. Osoby, które nie mają woli pójścia do placówki, zapraszamy do nas na rozmowy. Te spotkania dużo dają obu stronom; poznajemy zagmatwane i trudne historie życia, które pozwalają nam zrozumieć, co możemy zrobić, by komuś pomóc. A ten ktoś, czasem po raz pierwszy w życiu, ma poczucie, że został wysłuchany. Streetworkerzy regularnie odwiedzają wszystkie "miejsca niemieszkalne" - pustostany, altanki na działkach, gdzie żyją osoby w kryzysie bezdomności. Czasem po prostu posiedzą z nimi, zawiozą butelkę wody i kanapkę, pójdą gdzieś razem. Dla naszych "streetów" nie jest problemem pokazanie się z kimś, kto wyróżnia się wyglądem i - powiedzmy to wprost - jest zaniedbany higienicznie.
PAP: Osoby bezdomne mogą też liczyć na wsparcie finansowe.
MK: No tak, nawet czasem słyszy się, że niektórzy "żyją z MOPS-u". To ja zapraszam, żeby przeżyć miesiąc za 380 zł, bo taka jest maksymalna wysokość zasiłku okresowego. Osoby w kryzysie przychodzą do nas po ubrania, bo - zwłaszcza teraz podczas upału - chcą zachować podstawową higienę, a nie mają gdzie zrobić prania. Kiedy podczas różnych zbiórek prosimy o przynoszenie, np. szczoteczek i pasty do zębów, to wszyscy bardzo się dziwią po co. Z pewnym zażenowaniem zapewniam, że bezdomni też się myją. Prosimy o mydło w płynie, bo łatwiej je rozlać do mniejszych opakowań. W Łodzi działają też mobilne łaźnie, do których i my zapisujemy - one cieszą się ogromnym powodzeniem.
PAP: Często udaje się wyciągnąć kogoś z bezdomności?
M.K.: Wbrew pozorom - tak. Mamy spektakularne sukcesy, np. pana, który obecnie pracuje w łódzkim ośrodku pomocy społecznej. Już po pierwszej rozmowie uznaliśmy, że musimy mu pomóc od razu, bo na starcie wyraził chęć zmiany, pójścia do pracy. Obecnie utrzymuje się sam, chociaż wciąż mamy poczucie, że musimy go wspierać - zawsze, gdy będzie czuł, że coś niedobrego się z nim dzieje, może do nas zadzwonić.
Czasem wyjście z bezdomności to powrót do domu rodzinnego. Tak bywa w przypadku tzw. młodych dorosłych, do 26. roku życia, którym wydaje się, że mają konflikt nie do rozwiązania z rodzicami. Lądują na ulicy i jest to, niestety, coraz częstsze zjawisko. Nam udaje się udowodnić, że każdy konflikt można rozwiązać, co oczywiście brzmi prosto i łatwo, ale nie zawsze takie jest.
Brakuje nam systemowych rozwiązań wspomagających wychodzenie z bezdomności. Ktoś pójdzie do schroniska czy hostelu, na terapię - i co potem? Od ubiegłego roku w Łodzi trzeba płacić drobne kwoty za pobyt w schroniskach - ta uchwała rady miejskiej miała właśnie służyć nauce, że nie ma niczego za darmo. Jak się okazuje, ta nauka nie jest łatwa. Jest też pewna grupa osób, która nigdy nie zejdzie z ulicy, chyba że np. trafi do szpitala. Musimy mieć świadomość, że wszystkim nie pomożemy, że czasem musimy ograniczyć się do obecności, rozmowy, podania wody.
PAP: Zdarzają się spektakularne sukcesy w tej pracy?
M.K.: W ośrodku pod Łodzią przebywa młody chłopak, który do szpitala został przyjęty w stanie agonalnym, bliski śmierci z powodu choroby alkoholowej. Właśnie dostałam od niego sms, że zakończył terapię i idzie do hostelu readaptacyjnego poza Łodzią. Ma silną potrzebę zmiany, nie chce wracać do środowiska, w którym "zszedł na złą drogę". Inny nasz podopieczny w ośrodku MONAR-u poznał dziewczynę, także wychodzącą z uzależnienia. Założyli rodzinę, mieszkają poza Łodzią, on prowadzi własną działalność gospodarczą. Takie historie są dla nas bardzo ważne, one nas napędzają do pracy.
PAP: Jak możemy pomagać osobom w kryzysie bezdomności? Najczęściej dzwonimy do służb i domagamy się "zabierzcie tego człowieka z naszego śmietnika".
M.K.: Pamiętajmy, że to nie są osoby, które mają zakaz przebywania w miejscach publicznych, więc tego typu żądanie nie ma sensu. Jeśli mamy w sobie gotowość do pomocy, możemy podejść, zapytać, czy w czymś pomóc, kupić wodę lub jedzenie. Robimy to, dbając o własne bezpieczeństwo - nie musimy tej osoby nawet dotykać. Gdy jej stan budzi nasz niepokój to 986, czyli telefon straży miejskiej, jest najlepszym rozwiązaniem. Strażnicy świetnie współpracują z pomocą społeczną, przyjadą i będą wiedzieli, co dalej robić. Możemy dzwonić pod 112, ale tylko w sytuacji, gdy ewidentnie mamy do czynienia z zagrożeniem życia. Jeśli osoba śpiąca w śmietnikowej pergoli nie chce naszej pomocy, to cóż - zostawiamy ją, ale po powrocie do domu np. napiszmy maila na adres streetworking@mops.lodz.pl czy w inny sposób skontaktujmy się z ośrodkiem pomocy społecznej w naszym mieście. Streetworkerzy odwiedzą ten rejon.
PAP: Czego nie powinniśmy robić?
M.K.: Jeśli ktoś prosi nas o pieniądze, jest to nasza decyzja, czy damy kilka złotych, kupimy coś do jedzenia. W Wydziale jesteśmy przeciwko dawaniu pieniędzy, ale uważamy, że dobrze jest takiej osobie podpowiedzieć, gdzie może znaleźć wsparcie. Nie zmuszamy też mieszkańców, by reagowali w jakikolwiek sposób, bo nie każdy jest do tego gotowy. Dawanie pieniędzy utwierdza ludzi w bezdomności i żebractwie, zniechęca do wprowadzania zmian w życiu. Reasumując - nie twórzmy swoimi działaniami komfortu bycia bezdomnym, zgłaszajmy konieczność udzielenia komuś wsparcia do straży miejskiej lub ośrodka pomocy społecznej. A w czasie upału zaoferujmy wodę, która może komuś uratować życie.(PAP)
Rozmawiała: Agnieszka Grzelak-Michałowska
Autorka: Agnieszka Grzelak-Michałowska
agm/ jann/ wus/